Stanislaw Potempski

 

 

  

Dookoła Świata

Nr. 39/75 z 28.09.1975

 

SZARE KOMÓRKI DO WYNAJĘCIA
Polscy specjaliści za granicą odbudowują zniszczone miasta, wznoszą nowe konstrukcje, zwalczają epidemie, kształcą miejscowe kadry, prezentują polską myśl naukową i techniczną. W naszym cyklu publikacji przedstawiają oni swoje bogate doświadczenia i wspomnienia.

 

 

Polish engineers working in Aphganistan

Dookoła Świata (monthly) 28.09.1975

 

Engineers for hire.

Polish specialists work abroud. They rebuild destroyed towns, construct new structures, fight agaist epidemics, educate people, present polish technical and scientific achivements.

In a present series we present publications describe their

broad experiences and recollections.

 

 

 

 

Inżynier Stanisław Potempski czterokrotnie pracował jako specjalista za granicami kraju. W Iraku budował szpitale i biurowce, w Libii zakładał wodociągi, w Indonezji zatrudniony był przy konstrukcji samolotów, a w Afganistanie pracował jak, projektant w Ministerstwie Obrony Narodowej. - Mój wyjazd do Afganistanu był nietypowy - mówi inż. Potempski - bo pojechałem samochodem i z Żoną. Normalnie specjaliści lecą samolotem, a żony sprowadzają po sześciu miesiącach.
Przez trzy lata zatrudniony byłem jako projektant w Departamencie Konstrukcji afgańskiego Ministerstwa Obrony Narodowej. Pracowała tam kilkunastoosobowa grupa specjalistów - Polaków. Tworzyliśmy zespół taki, jak w każdym polskim biurze projektów, tyle ze praca nasza wyglądała zupełnie inaczej. Byliśmy jednocześnie projektantami, inwestorami i wykonawcami. Wszystko musieliśmy sami zaprojektować,, wykreślić, zrobić kosztorysy, a także zatroszczyć się o zakup materiałów potrzebnych do budowy.
Ponieważ pracowaliśmy w Ministerstwie Obrony Narodowej, więc wszystkie prace budowlane wykonywały kompanie wojska. Rzadko trafiał się żołnierz, który już kiedyś w budownictwie pracował. Musieliśmy więc posiadać nie tylko umiejętności teoretyczne, ale i ściśle praktyczne. W moim fachu, jestem inżynierem elektrykiem - umiejętności monterskie. Wiele czynności wykonywaliśmy sami, a zawsze demonstrowaliśmy jak to się robi. Gdyby któryś z nas nie potrafił poradzić sobie z jakimś problemem, natychmiast straciłby szacunek podwładnych.
Jeden z naszych asystentów zaproponował mi kiedyś przejażdżkę do fabryki prochu. Nie wiedziałem, ze w Afganistanie produkuje się proch strzelniczy na skalę przemysłową. Okazało się jednak, że przejażdżka nie była zwykłą wycieczką krajoznawczą, a fabryka nie była fabryką. Zastaliśmy stare magazyny z nie wypalonej cegły. Robotnicy wynieśli z nich stare kotły i rury. Zakłady te król Habibulla dostał w 1912 roku od Wilhelma II. Aparatura nigdy nie była uruchamiana, ani montowana. Nasi pracodawcy zapragnęli, by któryś z inżynierów zatrudnionych na kontrakcie umożliwił rozpoczęcie produkcji. Wybór padł na mnie. Próbowałem tłumaczyć, że nie znam właściwej technologii itp.

Byłem inżynierem musiałem znać się na wszystkim.
Jedynie co mi się udało, to wytłumaczyć, że cały sprzęt jest niesprawny. Rzeczywiście kamionkowe rury były potłuczone, z żaroodpornej cegły pozostały tylko szczątki
Firma ‚„Grimm”, która wyprodukowała te urządzenia, istnieje w dalszym ciągu, uradzono więc, by napisać do niej z prośbą o dostawę zdekompletowanego sprzętu. Jak było do przewidzenia, w firmie „Grimm” przez pięćdziesiąt lat z górą technologia produkcji również uległa zmianie i zakłady nie były w stanie dostarczyć nam brakujących części. Wreszcie z bólem serca moi pracodawcy wyrazili zgodę na wykorzystanie niektórych, nadających się urządzeń, ale już nie do produkcji prochu.

 

WIĘZIENIE DLA HIPPISÓW
Budowaliśmy przede wszystkim osiedla mieszkaniowe dla wojska.Według wymogów islamu każde domostwo musiało stać zupełnie oddzielnie, od świata oddzielał je mur.
Związek Radziecki wybudował w Kabulu nowoczesne osiedle mieszkaniowe z elementów wielkopłytowych i choć w tych domach było centralne ogrzewanie
i bieżąca ciepła woda, Afganowie niechętnie tam się wprowadzali. Uważali, że każdy człowiek powinien mieć swój własny dom. A że dom ten często ulepiony był z suszonego na słońcu mułu, to już inna sprawa.
Oprócz osiedli mieszkaniowych zespół nasz budował szpital dla wojska, wartownię, klub oficerski, zakład obróbki marmuru i basen który miał służyć królowi. Potem, po rewolucji lipcowej w 1973 roku, przeszedł w ręce wojska.,
Wyjechałem z Afganistanu podczas realizowania najbardziej oryginalnego zamówienia - więzienia dla hippisów.
W kraju tym wolno palić haszysz i dlatego stał się on mekką hippisów z całego świata. Często pod wpływem narkotyków hippisi popełniali przestępstwa i zamykano ich w areszcie. Więzienie w Kabulu okazało się wkrótce za ciasne, w dodatku z ambasad państw zachodnich napływały do rządu afgańskiego skargi na złe warunki, w jakich przebywali ich obywatele. Budowę nowego więzienia zlecono naszemu zespołowi. Realizacja tej inwestycji musiała trwać klika lat.
Budowaliśmy albo z normalnych wypalanych cegieł, albo z najprostszych prefabrykatów, których wytwórnię zaprojektowali również Polacy. Wytwarzano tam nadproża, belki DMS i inne elementy zbrojenia. Z materiałami budowlanymi dla wojska nie było więc problemów. Inaczej wygląda budownictwo cywilne.
Ponieważ przemysł budowlany niemal tam nie istnieją więc ludzie bogaci wszystko sprowadzają z Zachodu, a biedni lepią swoje domostwa z gliny i szlamu.
Na rozpoczęcie każdej naszej budowy przyjeżdżał generał-dyrektor naszego Departamentu i zarzynał barana, a krew jego spuszczał w miejsce, gdzie miały stanąć fundamenty. Potem wszystkich obecnych częstował cukierkami. Były to importowane z Polski toffi kiedy indziej afgański przysmak — morwa w cukrze.

 

PRZYJĘCIE NA DYWANIE

 

W Departamencie Konstrukcji współpracowali z nami oficerowie afgańscy, ż których wielu kończyło studia w Polsce. Utrzymywaliśmy z nimi serdeczne stosunki Niektórzy przywieźli ze sobą żony – Polki. Większość tych dziewcząt przed wyjazdem z kraju wprawdzie orientowała się, że w Afganistanie panuje wielożeństwo, ale nie bardzo zdawała sobie sprawę, jak to naprawdę wygląda. Jedna z Polek, od niedawna zamieszkała w Afganistanie, często przychodziła do naszego domu -i wydawała się tym wszystkim, co zastała w nowym kraju, bardzo wstrząśnięta.

 

Kiedyś zaproszono nas na przyjęcie do dwóch braci, z których jeden kończył medycynę w Stanach Zjednoczonych, a drugi zrobił w Polsce doktorat z inżynierii sanitarnej. Mieli posiadłość W Dżeltalabadzie, oddalonym 150 km od Kabulu, mieście o tropikalnym klimacie. Przyjęcie odbywało w ogrodzie na ogromnym, rozścielonym na ziemi, bardzo kosztownym dywanie. Gospodarzami byli sami mężczyźni. Nawet do stołu podawał młodszy brat z nabitym pistoletem za pasem. Sprawność pistoletu demonstrował kilkakrotnie w czasie trwania przyjęcia. Żony gospodarzy ukryte byty w tylnej części budynku i nie mogliśmy ich widzieć.

Byliśmy również z wizytą u 38-osobowej rodziny. W domu tym była jedna kuchnia, a posiłki, gotowane przez służbę, na dźwięk gongu roznoszono do wszystkich pokoi. Po kolacji odbył się występ artystyczny. Właśnie przyjechała do Afganistanu Polka - żona jednego z braci. Na jej cześć cała rodzina zorganizowała koncert. Chłopcy grali na ludowych instrumentach i harmoniach, a każda z młodych kobiet kolejno improwizowała pieśń, w której wysławiała zalety gościa - nowej żony. Chwalono urodę naszej rodaczki, cechy charakteru. Deklarowano się z uczuciami dozgonnej miłości.
Takie wieczory muzyczne odbywały się codziennie, tyle, te zmieniały się adorowane osoby.
Najpopularniejszym sportem uprawianym w Afganistanie jest buskaszi.
Zawody odbywają się wyłącznie z okazji ważnych świąt, np. Dnia Niepodległości (27.VI). Biorą w nich wszyscy mężczyźni byle pochodzili z tego samego plemienia. Zależnie od ilości graczy, boisko ma kilka do kilkunastu kilometrów dlii- gości. Na jego początku, tuż przed trybuną honorową, kopie się dół, w którym umieszcza się pozbawioną głowy i wypchaną plaskiem kozią skórę. Gra polega na tym, by kozę wyciągnąć z dołu, przejechać z nią wokół pala wbitego na drogim końcu boiska i znów włożyć ją do dołu. Drużyna przeciwnika stara się to uniemożliwić i kozę odebrać. Do buskaszi używa się specjalnie tresowanych koni Muszą być me tylko szybkie i wytrzymale, nie na polecenie klękać i pomagać zębami w podnoszeniu skóry z ziemi W czasie zawodów koza kilkadziesiąt razy przechodzi z rąk do rąk. Każdy z zawodników trzyma W ręce skórzany pejcz. Służy on nie tylko do ponaglania konia, ale I obrony przed przeciwnikami. Zawodnicy buskaszi są zawsze pokaleczeni. Często z gry eliminuje ich złamana noga mi, ręka, ale traktuje się ich jak narodowych bohaterów.

 

BOEING 727 I OSIOŁEK


Afganistan to górzysty pustynny kraj o powierzchni dwukrotnie większej od Polski i dwukrotnie mniejsze liczbie mieszkańców. Rzadkie zaludnienie spowodowane jest trudnymi warunkami geograficznymi Prawie polowa kraju — to wysokie góry i pustynie. Ludność zamieszkuje więc w miastach i częsciowo w oazach na północy kraju. Kabul jest położony na wysokości 180<) m nad poziomem morza. Na terenie kraju występuje wiele bogactw ni rolnych, ale eksploatowane są tylko w niewielkim stopniu. Wydobycie na szerszą skalę uniemożliwiają dzikie niedostępne góry.
Gospodarka oparta jest głównie na rolnictwie i hodowli. Hodowla, to przede wszystkim słynne owce karakułowe (eksport ich skór przynosi- rocznie 20 mln dolarów a rolnictwo — to pszenica, kukurydza, bawełna i owoce, głównie winogrona. Przed kilku laty Włosi wybudowali wytwórnię win, ale jest to produkcja na bardzo małą skalę. Natomiast posiadają Afganie wspaniale metody przechowywania świeżych winogron. Z mokrej gliny robią talerz i od góry oklejają go takim samym talerzem, tak, że bryła przypomina dysk. W ten sposób świeże owoce przechowuje się przez pół roku.
W Afganistanie nie ma linii kolejowych. Transport odbywa się za pomocą ciężarówek. Kilka głównych dróg asfaltowych jest świetnie utrzymanych. To są arterie życia. Większość towarów przywożona jest drogą morską do Karaczi i stamtąd samochodami, przez góry do Kabulu. Niezastąpionym środkiem transportu są w dalszym ciągu osiołki. Oczywiście na ulicach Kabulu nie brakuje najnowszych modeli samochodów europejskich i amerykańskich. Nie ma kolei, ale Boeingi 727 afgańskich linii lotniczych utrzymują codzienne połączenie z europejskimi stolicami.
Dopiero teraz zaczyna się wprowadzać nazwy ulic. Europejczycy mają swoje skrytki pocztowe i tam otrzymują korespondencję. Natomiast Afganie listy do siebie adresują np. tak: „Dom koło kina o nazwie takiej to a takiej”.

 

Kiedyś dostałem zawiadomienie, że na głównej poczcie mam do odebrania przesyłkę z książkami. Pojechałem, opłaciłem koszty i chciałem paczkę odebrać. Okazało się, że wziąć jej nie mogę. Musiałem iść jeszcze do urzędu celnego opłacić cło. W towarzystwie strażnika zwanego nafarem poszedłem do urzędu celnego. Tam pytano mnie co to za książki. Były to zbiory polskich przyslów i przepowiedni. Ustalono, że cła nie będę płacił. Myślałem, że jestem wolny. Nic nie pomogło pismo z Ministerstwa Kultury. Tam niektóre przysłowia tłumaczyłem na angielski. Urzędnicy doszli do wniosku, że w treści nie ma pornografii ani nic, co godziłoby w interes afgańskiego państwa i książki zostały zwolnione. W Ministerstwie Kultury dostałem kolejnego nafara. Poszliśmy razem na policję. Na podstawie dokumentów poczty, urzędu celnego i Ministerstwa Kultury policja wydała mi zezwolenie na zabranie paczki. Trwało to wszystko prawie cały dzień.

 

 

MIIMLAJA POMOGŁA!


W Kabulu i innych dużych miastach zagraniczni specjaliści zbudowali nowoczesne szpitale wyposażone w najlepszy sprzęt. Ale równie rozpowszechniona jest medycyna ludowa. Miałem kiedyś złamaną nogę i przez trzy tygodnie leżałem na wyciągu. Według naszych metod leczenia powinienem przez szesnaście tygodni nosić gips. Tam zdjęto mi go po dziesięciu - może, że zażywałem polecone przez znachorów skamieniałe odchody ptaków nazywane mumlaja, albo mumija. Afganowie zauważyli, że górskie zwierzęta, gdy mają złamaną kończynę, wygryzają ten „specyfik” ze skał. Cudowne lekarstwo kupiliśmy na bazarze. Zresztą zanim zacząłem ten środek zażywać, przezornie spytałem o opinię znajomego lekarza radzieckiego, który pracował w Kabulu. Powiedział, że jeżeli mam zdrową wątrobę i serce, to mumiaja nie powinna mi zaszkodzić. I chyba pomogła.
Po raz drugi zetknęliśmy się z medycyną ludową, kiedy żona była chora na żółtaczkę. Wtedy specjalne leczenie zaproponował jeden z moich asystentów, który jednocześnie był właścicielem apteki. Tym razem nie proponowano nam żadnych specyfików, lecz poradzono przyprowadzić mułłę, który odprawieniem modłów miał sprawić, że żółtaczka „pójdzie precz” i gdyby zaproponowali nam to wcześniej, chyba przez ciekawość zgodzilibyśmy się, ale ponieważ leczenie dobiegało już końca i żona była prawie zdrowa, nie chcieliśmy dawać mule satysfakcji, że to właśnie dzięki jego modłom choroba ustąpiła.
W Afganistanie żywe są przesądy. W kabulskiej rodzinie znajomej Polki jedna z jej nowych kuzynek miała wyjść za mąż. Okazało się jednak, że na tego samego oblubieńca liczyła również inna panna i jej rodzina. Rywalka przyszła z ojcem do domu przyszłych nowożeńców i ostrzegła pannę młodą, że jeżeli nie odstąpią od zamiaru to zostanie przekleństwo rzucone i oblubieniec rzeczywiście dostał drgawek, zemdlał, zesztywniał. Trudno powiedzieć czy była to sugestia, czy też chłopaka ktoś systematycznie podtruwał.
Afganie święcie wierzą we wróżby. Żona moja, oczywiście jak najdalsza od wszystkich przesądów, z propozycji wróżby skorzystała przez zwykłą kobiecą ciekawość. Seans odbywał się w domu znajomych Afganów. W największym pokoju na podłodze rozłożono poduszki i zabrano całą rodzinę. Wróżbita narysował na papierze dłoń żony, spytał o imię jej i jej ojca. Potem poprosił o miskę z wodą. Przyjrzał się rysunkowi dłoni, podarł papier na drobne kawałki i wrzucił do wody. Kłody cała kartka zanurzyła się wróżbita- kilkakrotnie wymówił słowo Mukiei. Było to przyzwanie ducha. W chwilę potem zaczął opowiadać. Powiedział, że żona miała dwa poważno wypadki - to była prawda. Potem dodał, że bardzo kocha dywany - to t była prawda, ale mógł ją odgadnąć obserwując żonę kiedy wchodząc do pokoju afgańskim zwyczajem zdjęła buty. Potem jeszcze dodał, że wyjeżdżając do kraju po drugim pobycie w Afganietanie będzie bardzo bogata.  Tego jeszcze nie wiadomo, może sprawdzi się kiedyś w przyszłości.

 

Notowała:
Danuta Walewska