|
|
|||||
Materiały odzyskane - Fonosfera nr 8/2000 |
Epitafium dla Akwarium
Wkrótce, z centrum Warszawy zniknie niewielki, piętrowy, szklany
pawilonik
znajdujący
się
przy ulicy Emilii Plater 49. Nie jest piękny, ani wartościowy
pod
względem architektonicznym, ale z pewnością jest niezwykle drogi
wielu
miłośnikom jazzu. Miejsce na którym stoi, było już od dawna
naznaczone
jazzem. Kiedyś w stającym na tym miejscu ciemno-zielonym
drewnianym
baraku odziedziczonym po stołówce dla budowniczych Pałacu
Kultury i Nauki im. Józefa Stalina miał swoją siedzibę Klub
Studentów Politechniki "Stodoła" i
tam odbyły się trzy pierwsze Międzynarodowe Festiwale Jazz
Jambore (19581980). Dziś
mieści się tam istniejący od 23 lat słynny warszawski klub
jazzowy Akwarium.
Miał swoje wzloty i upadki, ale tym co liczyło
się
najbardziej, był sam
fakt istnienia klubu jeszcze w komunistycznej rzeczywistości.
Zwykle grali tam krajowi
jazzmani, ale pamięłam takie wieczory, kiedy na scenie dżemowali muzycy z
grupy Milesa Davisia, a inny amerykański muzyk, który nagle
wszedł do Akwarium
skwitował to pół żartem pół serio: "...więc to tak wygląda
niedzielny wieczór w
Warszawie?" Albo nieco wcześniej, jeszcze w stanie
wojennym, mnóstwo
uśmiechniętych, młodych ludzi, w oparach trawy, tańczy
przy muzyce Bobba Marleya...
Inna sytuacja, kiedy znana jeszcze wtedy
wokalistka napiera pełną
piersią na mającego inne plany Jacka De Johnette'a,
czy widok Bobbiego Mac Ferrina,
niemal przyciśniętego do ściany przez
Jaskółę (znana postać często
odwiedzająca Akwarium) popisującego się
swoimi wątpliwymi
możliwościami wokalnymi. Tego wieczora zakochałem się w
równie pięknej jak Sade
czarnoskórej dziewczynie, która siedziała przy stole z
amerykańskimi muzykami
przybyłymi na JJ 85. Olśniony jej urodą zacząłem
opowiadać po angielsku
historię o "porwaniu" Mac Ferrina z Graz w Austrii,
skąd kilka godzin wcześniej
przylecieliśmy awionetką na koncert do
Kongresowej. A ona, po kilku
minutach spojrzała na mnie swoimi mądrymi pięknymi oczami
i powiedziała: "do mnie możesz mówić po polsku..."
Otwarcie
Kiedy otwierano Akwarium w kwietniu 1977 roku byłem młodym
pracownikiem Agencji Koncertowej Polskiego Stowarzyszenia
Jazzowego. Chłonąłem wtedy
wszystkie wiadomości z jazzowej areny z gorliwością neofity. Tak
się złożyło,
że przyjaźniłem
się
z czołowymi krajowymi muzykami i zapartym tchem
słuchałem ich opowieści o życiu muzycznym w klubach jazzowych
jazzowych
na zachodzie i marzyłem aby tak mogło być i u nas. Lata
siedemdziesiąte były
dobrym okresem dla polskiego jazzu. Prężnie działała Agencja
Koncertowa,
organizowano wiele tras, festiwali i koncertów. Krajowe zespoły
zaczynały
jeździć na zachód i pojawiała się nadzieja, że wcale nie musimy
być gorsi.
Środowisko jazzowe było na tyle liczne, że muzykom i działaczom
zaczął
marzyć
się
klub jazzowy. W końcu, po wielu trudach Agencja Koncertowa PSJ
otrzymała stosowną lokalizację. Pamiętam, jakie emocje
towarzyszyły nam na kilka dni
przed otwarciem. Sam fakt powstania klubu jazzowego wydawał się
czymś prawie
nierealnym. Wyrywaliśmy się z biura, aby popatrzeć jak
przebiegają prace
wykończeniowe. Obecny prezes PSJ Krzysztof Sadowski
twierdzi nawet, że sam
wiadrami wynosił z Akwarium gruz i nieczystości
pozostałe po odwiedzanej
głównie przez taksówkarzy i maneli kawiarni
Barbara. Ówczesny dyrektor
Agencj Koncertowej PSJ Stanisław Cejrowski który pozyskał
od władz miasta obecny pawilonik wspomina: "...Ministerstwo
Kultury i Sztuki najpierw
obiecało mi pomieszczenia w podziemiach "Juniora"
tam gdzie jest teraz teatr
"Mały". Gdyby w tym miejscu powstał jazz klub, to
byłby jak słynny "Runie
Scott" w Londynie. Ale przegłosowano naszą
propozycję i tą lokalizację otrzymał Hanuszkiewicz na swoją drugą scenę. A
kiedy likwidowano
WSS-y, zwolnił się lokal przy Emilii Plater i trzeba było brać
co dawali. Należało też spieszyć się z remontem, aby ktoś
bardziej wpływowy po linii partyjnej nie odebrał nam
pomieszczenia..." W kwietniu 1977 nadszedł
dzień otwarcia. Aby nie
przecinać wstęgi, co wtedy było ogólnie przyjętym
zwyczajem, zasłużeni dla
powstania klubu przepiłowali drewnianą belkę piłą typu
"moja-twoja" (którą do dziś przechowuje St. Cejrowski). Być może
ten niecodzienny sposób
otwarcia nieświadomie rzucił na Akwarium fatum
przyszłego konfliktu, ale na
razie klub zaczął funkcjonować. Wchodzących
gości witała chyba jedna z
pierwszych w Polsce "szwedzka tapeta" z widokiem
palmy na tle piaszczystej
laguny i błękitnego oceanu. Pierwszego wieczoru
zagrała zasłużona, tak wtedy
jak i dziś formacja Jana Ptaszyna Wróblewskiego.
"Ceny biletów ustawione były
dla mało zarabiających. To był dobry okres dla jazzu i
trzeba go było dalej promować", wspomina Stanisław Cejrowski.
"Wprowadziliśmy nawet
telewizję przemysłową, tak aby siedzący na dole mogli
widzieć co się dzieje na scenie. Na tamte czasy była to zupełna
nowość". Klub miał dwie sale, górną i dolną i całkiem przyzwoity
wystrój a bary również były dobrze zaopatrzone. Na górze
odbywały się koncerty i ogromne szyby, które
stanowiły ściany trzeba było
zasłonić płytami z dykty, aby wytłumić dźwięki
wydobywające się na zewnątrz.
Do Akwarium schodzili się znani krajowi muzycy, nawet z
żonami, próbując stworzyć prawdziwą jazzową atmosferę. Ale
po krótkim czasie euforii
zaczęły pojawiać się głosy krytyki: "z tego Akwarium
robi się knajpa" mówili już
kilka miesięcy po otwarciu Tomasz Stańko i Tomasz
Szukalski.
Stan faktyczny
"Akwarium nigdy nie było moim ulubionym klubem, wspomina Tomasz
Tłuczkiewicz. Nigdy nie sądziłem, że specjalnie dobrze
się
tam dzieje, do tego
stopnia, że nawet skłonny byłem przypuszczać, że stoi na jakiejś
żyle wodnej,
bo o Akwarium, na bieżąco zawsze było więcej pretensji niż
powodów do durny.
Choć może jestem niesprawiedliwy, bo pewnie życie bez Akwarium
wyglądałoby zupełnie inaczej. Pamiętam, że kiedy powstawało, to
był zupełny
ewenement. Wtedy wszystkie lokale typu knajpy miały dość wspólny
i
zniechęcający "sznyt". Były też kluby studenckie, o trochę
amatorskich
rozwiązaniach typu harcerskiego i poza tym nie było niczego
innego. Na tle
tego pejzażu Akwarium było wyjątkiem i to się czuło. To miało
znaczenie dla publiczności i
dla muzyk, którzy regularnie grali na scenie. W Akwarium, od
samego początku trzeba było dokładać do wynagrodzenia
artystów, bo wpływy od biletów w ogóle się nie liczyły. Tym
niemniej Akwarium przynosił dochód jako lokal gastronomiczny
ajentowi albo ajentce, którzy na ogół nie mieli nic wspólnego ze
sztuką jazzową. Na początku zwykle udawali jazz-fanów, ale potem
prędko się okazywało, że woleliby, aby nikt nie grał.
Rzeczywiście, pamiętam, że w pierwszych tygodniach istnienia
Akwarium, barmani i kelnerki, łypiąc złowrogo na muzyków,
wciskali głowy w ramiona, aby odgrodzić się od jazzowych
dźwięków dobiegających ze sceny. Po pewnym czasie wyluzowali się
nieco, ale i tak nie stali się fanami jazzu. Ale w Akwarium
spotykało się całe środowisko jazzowe ówczesnej Polski, a w
ciągu dnia z głośników zawsze sączyła się muzyka. Za czasów
Stowarzyszenia nie było polityki dyskryminacji i raczej wszyscy
artyści PSJ-tu grywali na scenie Akwarium, czego nie można
powiedzieć o Akwarium Adamiaka, który - zresztą z powodzeniem -
prowadzi restrykcje wobec sceny i publiczności, nie wpuszczając
pewnych znanych osobistości ze środowiska jazzowegi - mówi
Tomasz Tłuczkiewicz.
Stan Wojenny
I tak Akwarium trwało aż do stanu wojennego, pozwalając czasem
spędzić niezapomniane wieczory, czy służąc jako miejsce do
załatwienia interesów lub niezobowiązujących spotkań w ciągu
dnia. W Akwarium był też nieoceniony pokoik nr 100 (?), w którym
powracający z tras i wyjazdów muzycy mogli składować swoje
instrumenty, aby nie jeździć z nimi po mieście w nocy. Po
zawieszeniu stanu wojennego nastał dobr: czas dla Akwarium, choć
może odeszło ono nieco od stricte jazzowej formuły. Stało się
tak za sprawą Kamila Sipowicza i Witka Popicia, których do
Akwarium wprowadził ówczesny prezes PSJ, dr Tomasz Tłuczkiewicz.
To był trochę rzut na taśmę, bo właściwie nie wiadomo było, co
'z Akwarium zrobić. T45/dawało mi się, że Kamil z Popielem dadzą
sobie świetnie radę - wspomina TT. Byli bardzo zapaleni do tego
pomysłu i bardzo tego, chcieli. Ale, niestety, i w tej kwestii
dał o sobie znać nie roztrzygnięty do czasów Adamiaka konflikt
pomiędzy interesami baru i sceny. Był 83 rok i jeszcze
obowiązywała godzina policyjna - mówi Kamil Sipowicz. Miałem
pomysł, żeby to był klub nie tylko jazzowy. Owszem jazz był
pewnym "wentylem", ale uważałem, że skoro w Polsce już zaczynała
się fascynacja muzyką reggae, a i punk zyskał sobie wielu
zwolenników, to ten klub też powinien się o to ocierać. Bardzo
się w to zaangażowałem osobiście, choć nie wiedziałem na jaką
min się ładuję. Nie robiło się tego dla pieniędzy, bo
wynagrodzenie było prawie żadne, a trzeba też było organizować
obowiązkowe, codzienne koncerty jazzowe i malować plakaty. Nasza
działalność koncentrowała się głównie w sali na dole Przyniosłem
mój sprzęt do grania muzyki i obrazy. Wraz z Witkiem Popielem
stworzyliśmy własną scenografię i atmosferę. Inny kolega, malarz
Turalski, wykonał formy przestrzenne, pokryte niezwykłymi
malowidłami, które stoją w Akwarium do dziś. Robiliśmy wystawy
obrazów pokazy wideo na jakimś protoplaście dużych ekranów i
performance. Był nawet odczyt no śmierci Coltrane'a. Ciągnęło
mnie w kierunku awangardy Występowali Helmut Nadolski (plonący
kontrabas), Władek Jagiełło (niezwykły perkusista, rysujący
podczas koncertów), Andrzej Przybielski (znakomity trębacz -
Kiedyś był konceptualny koncert jazzowy, podczas którego muzycy
podawała sobie jakieś karty i znaki, a na sa przez dwie godziny
siedziała jak wryta wycieczka z ZSSR i nikt kompletnie nie
wiedział, o co chodzi. Zacząłem zapraszać osobistości ze świata
rocka i reggae przychodzili ludzie z najróżniejszych środowisk
mnóstwo młodych i pięknych dziewcząt -dużo było miłości...
Zrobiło się wyjątkowo fajne miejsce. Ale jak to z fajnymi
miejscami komunie bywało, przetrwało chyba tylko rok. Były
kłopoty z policją i ajentem. Nie podobało mu się, że
przychodziło dużo młodych ludzi, że palili trawę i leciało
reggae. Ajent nie rozumiał, że dzięki temu zawsze było fuli
ludzi, w dzień i w nocy To był człowiek z innego świata. Ale
ogólnie dobrze czułem się w Akwarium.
W stanie wojennym bardzo dużo ludzi byk w depresji i taki klub
był dla nich czymś bardzo ważnym. Taka wolna wyspa czy oaza..
Wtedy w Warszawie nie było żadnego inne podobnego miejsca. Ale
kłopoty miałem też z jazzowym establishmentem. Oni mieli tu
swój, dosyć martwy klubik a ja puszczałem muzykę reggae, rockową
i etniczną, i ludzie bawili. Popierali mnie tylko Tomek Stańko i
Tomek Tłuczkiewicz. A z dykteryjek pamiętam taki moment, kiedy z
głośników leciał Coltrane, a żona naszego słynnego saksofonisty
pyta: "...co to za okropna muzy leci w klubie?" - a on na to —
"cicho bo to Coltrane..." A m końcu ktoś w Akwarium wybił szybę,
zrobiła się z tego wielka afera ktoś podłożył mi świnię i
wszystko się skończyło.
Era Mariusza Adamiaka
Potem znów zmieniało się kilku szefów i ajentów - wspomina TT.
Było wiele pomysłów, ale rezultat zawsze był umiarkowany. W
końcu, w wyniku demokratycznego konkursu na kierownika Akwarium,
wybrany został Mariusz Adamiak, który jako pierwszy poradził
sobie konfliktem pomiędzy interesami baru i sceny. Być może
zaważyło to, że jako specjalista od zdjęć lotniczych i
satelitarnych w hydrologii potrafił poskromić żyłę wodną, o
której wcześniej wspomniał T. Tluczkiewicz. Jeszcze zanim
skończyłem studia, kręciłem się, wokół Akwarium, chcąc
przeniknąć do klubu zawodowo - wspomina wywodzący się kręgu
fanów jazzu Mariusz Adamiak, który w grudniu 1987 roku został
dyrektorem administracyjnym klubu. W Akwarium był pełen uwiąd i
nikt nie miał koncepcji co robić dalej. Od razu zaczęła się
walka. Akwarium działało raczej jako klub dla "kombatantów
jaziu", niż dla młodych muzyków. A przecież w jazzie pojawiły
się nowe trendy i uważałem, że tę nową muzykę trzeba promować.
Finanse były tak dramatyczne, że zdecydowałem się na przejęcie
gastronomii. Wywalczyłem, że pieniądze z baru będą użyte na
działalność artystyczną. Ale program układany był pod kątem
tego, kto jest bardziej zasłużony dla jazzu w PSI-cie. Zacząłem
obalać len stan, ale szybko zorientowałem się, że to jest
niemożliwy. Akwarium było wtedy w bardzo złym stanie i w końcu
zostało zamknięte przez strażaków, a że nadeszły takie czasy że
można było już indywidualnie składać podania o wynajem lokalu,
zdecydowałem się wystąpić do urzędu miasta, żeby przejąć
Akwarium. Udało mi się wygrać ten "przetarg" z PSI-em, który też
wystąpił z podaniem o wznowienie dzierżawy i zacząłem reanimować
Akwarium, zmieniając repertuar Nie wskrzeszę Coltrane'a, a nie
chcę prezentować jakiegoś siódmego wcielenia, które jest o wiele
gorsze od oryginału., Mam młodych pracowników i ich gusta się
dla mnie liczą.. A pewna starsza grupa, która za zasługi
chciałaby być na piedestale, tego nie akceptuje. Wprowadziłem
koncerty amerykańskich gwiazd Nie byty to akty działania typu
jam-session, takie, że wysyłało się ładną dziewczynę, czy
omamiało się muzyków kieliszkiem, żeby przyszli zagrać (choć
takie niespodziewane jam-session należą do niezwykle ciekawych
wydarzeń jazzowych — przyp. autora). To były normalnie
zakontraktowane koncerty. W najlepszym okresie koncert odbywał
się raz w miesiącu. Trzeba powiedzieć, że przez tyle lat odbyło
się ich kilkadziesiąt i to były znakomite nazwiska. Grali tu
Steps Ahead, John Scofield Phill Woods, Ted Stillemans, Betty
Carter, Paul Wiliams, Joshua Redman, długo by można wymieniać...
W sumie cała czołówka światowa przewinęła się przez Akwarium. W
tym czasie powstał tez projekt Warsaw Summer Jazz Days,
jako konkurencyjny festiwal do Jazz Jambore. No
i największą rzeczą w propagowaniu jazzu, jaką udało się
zorganizować, byto uruchomienie Radia Jazz,
które nadaje z Akwarium. Można je odbierać w Warszawie i
Krakowie, a poprzez cyfrę plus w całej Polsce. Myślę że w ciągu
pół roku będziemy też nadawać przez internet, ale już z innego
miejsca, gdyż niedługo zaczną tu budować hotel czy biurowiec.
Praktycznie Akwarium umiera już od pół roku, ale wciąż odbywają
się tu koncerty. Bardzo popularne su też dżemy w środy i w
czwartki, kiedy jest bezpłatny wstęp ż przychodzi tyle młodych
ludzi, że aż trudno się tu dostać". Na pytanie, czy, żal mu
Akwarium Mariusz odpowiada, że czas - opłakiwania już minął.
Pojawił się nowy projekt budowy Centrum Kultury, w którym
znajdzie swoje miejsce nowy klub, działający na nowych zasadach:
Nie chcę ich jeszcze zdradza ale jeśli mi się uda zrobić klub na
moich zasadach to dopiero będą pretensje. Będę chronił ducha
sztuki, a nie ludzi sztuki. Ci muzycy, którzy w tok showwach,
czydo kotleta u mnie grać już nie będą. A wiedząc, jak
apodyktyczny potrafi być Mariusz Adamiak, możemy być pewni, że
nie żartuje.
A Akwarium? No cóż, wkrótce przyjdzie
walec i wyrówna.
Marek Potempski
fot. Paweł Jakubowski
zdjęcia z koncertu: Walk Away w Akwarium |