Pamiętnik znaleziony ... na Lordship

 

w restauracji

 

prace w toku

 

Szanowni Państwo,
Z ogromną przykrością zawiadamiam Państwa, że mimo iż osiągnąłem wiek 47 lat, nigdy jeszcze nie zostałem rozsierdzony przez pracowników żadnej restauracji, do tego stopnia, abym zdecydował się na złożenie pisemnej skargi. Niestety, zmusza mnie do tego totalna ignorancja i brak profesjonalizmu okazany mi i grupie dzieci, ze strony niektórych pracowników
restauracji Pizza Hut Zamek przy placu Zamkowym w Warszawie
Zaczęło się już przy wejściu, gdzie prowadziłem zorganizowaną grupę 26 dzieci z Sopotu, jadących na ferie zimowe do Zakopanego, zamiast spodziewanego "dobry wieczór, czym mogę służyć?", usłyszałem: "ale uprzedzamy, że przy stolikach czeka się 20 minut". Mało zachęcające powitanie, tym bardziej, że sala była prawie pusta. Cóż innego mogliśmy zrobić, skoro okienko z pizzę w kawałkach było już zamknięte, a dzieci były głodne. Owszem, nie każdy musi lubić obsługiwać dzieci, bo zwykle są rozkojarzone I nie daję napiwków, ale skoro nie zabrania się im wstępu, to chyba nie należy traktować ich z uprzedzeniem.
Usiadłem przy stoliku wraz z czterema dziewczynkami i kiedy nadeszła kelnerka, poprosiłem o mąłą pepperoni wskazując na dwie zaprzyjaźnione dziewczynki i zanim udało mi się zamówić małą europejską dla dwóch pozostałych, kelnerka przerwała mi, oznajmiając nie pytana, że wszystkie zamówienia przy jednym stoliku muszę być na jednym rachunku. Jeśli to prawda, to powstrzymam się od oceny tego systemu, który został chyba wymyślony przez kogoś, albo niezwykle zamożnego i rozrzutnego, albo przez kogoś samotnego, kto nigdy ni-e był grupowo w restauracji.
Ale wracając do tematu. Kiedy kelnerka przerwała mi zamawianie potraw przywołując mnie do porządku „wyciągiem z regulaminu”, poprosiłem, aby pozwoliła mi najpierw zamówić, a dopiero potem pouczać mnie o moich obowiązkach wobec restauracji. Nie dała jednak za wygraną, i dalej forsowała swój, najważniejszy punkt widzenia, Powiedziałem, że na razie mnie to nie interesuje i że wolałbym, aby najpierw przyjęła zmówienie, a szkolenie mnie regulaminem zostawiła na później. Ale już wtedy zostałem oceniony przez nię jako prowincjusz, gdyż uznała za stosowne dalej instruować mnie o tym lak powinienem zamawiać, tak aby jej było wygodniej,
Powiedziałem wtedy, że nie przyszliśmy tu na szkolenie, tylko, że dzieci chcę coś zjeść, na co znów spotkała mnie śmiała i karcąca riposta,
Tego było już za wiele. Poprosiłem, żeby przyprowad2iła kierownika, ale dopiero za drugim razem syknęła jak z łaski, że dobrze, zawołała kierowniczkę! Po chwili zbliżyła się kierowniczka, ale jej kwaśne i znudzone spojrzenie nie wróżyło porozumienia.

I rzeczywiście, po krótkiej wymianie zdań poczułem się jak ktoś, kto urwał się z choinki i teraz ma pretensję nie wiadoma o co. Jakby z musu przyznała, że być może obsłujugująca nas kelnerka nie nadaje się do tej pracy i nie stosuje się do zasad szkolenia i bez przekonania kazała jej nas przeprosić. Podczas przeprosin zostałem jednak poinstruowany przez kelnerkę, że moje argumenty są nielogiczne. Nie będę ukrywał, że czasem też staję się trudnym człowiekiem, ale tego typu impertynencja nie powinna mieć miejsca, a dodatkowym, niesmacznym elementem było to, że została wypowiedziana w obecności managerki, która nie zwróciła na to nawet
najmniejszej uwagi. Tym niemniej obiecała, te przyśle innego kelnera, który
jest bardzo miły.
Faktycznie po chwili zjawił się młody człowiek imieniem ARTUR, który potrafił dostosować swój sposób bycia do mojej marudnej i wybuchowej natury, a nawet sprawił, te rosnące do tej pory napięcie nagle zaczęło znikać i zrobiło się całkiem przyjemnie.
Cudotwórca, anioł, geniusz, czy po prostu normalny dobrze pracujęcy młody człowiek?
Niestety drwiące spojrzenia i lekceważące uśmieszki solidaryzującej się z pannę IZĄ
części personelu znów podniosły moje ciśnienie i dopiero wtedy zdecydowałem się, że nie popuszczę. Poszedłem więc do pokoju kierowniczki, aby poprosić o adres Head Office, który otrzymałem, łącznie z wyrazami zdziwienia, o co mi właściwie chodzi, skoro kelnerka mnie przeprosiła. Ani obecna tam panna IZA, ani kierowniczka, nie potrafiły jednak zrozumieć dlaczego przeprosiny zakończone stwierdzeniem, że dyskusja jest nielogiczna, zupełnie mnie nie satysfakcjonuję.
Być może ‘staff’ restauracji Zamek jest zmęczony wciąż odwiedzającymi je grupami i wycieczkami. Może więc, niektórzy nich powinni się przenieść do restauracji Belwedere, albo do Bristolu, gdzie z pewnością doceniono by ich maniery i zdolności logicznego myślenia, a pana ARTURA przenieść do Mc Donald'a do Sopotu, gdzie tydzień temu, podczas odwiedzin u mieszkającej tam mojej córeczki) wybraliśmy się na lunch i zostaliśmy podjęci przez mile uśmiechające się do dzieci kierowniczkę sali, rozdającej kolorowe balony i bez urazy zbierającej mopem rozlane przez kogoś nieostrożnego Coca-Colę
W końcu dostaliśmy rachunek, który oczywiście musieliśmy rozbić sami, a na odchodne powiedziałem jeszcze raz do kierowniczki, że skoro wydajemy tu pieniądze (w sumie prawie 200zł za 26 posiłków w ciągu niespełna pół godziny) to na pewno nie po to, żeby wysłuchiwać pouczeń, na co usłyszałem, że ona woli już ze mną nie rozmawiać, bo widzi, że się nie porozumiemy.
Czy to znaczy, że w kwestii obsługi klienta wracamy do utartych wzorców z epoki komunizmu?