Jadwiga i Walenty Rokwisz

Warsaw Daily issued in times of defence against german invation - 1939

Kurier Czerwony

ilustrowane pismo codzienne

Rok XVIII (X) Nr 264

Warszawa, sobota 23 września 1939 r

 

Artykuły z czasopisma codziennego wydawanego w walczącej z okupantem niemieckim Warszawy:

 

        Polish generals of the fight againt german invassion - 1939: Sosnkowski, Bortnowski, Kutrzeba, Dąb-Biernacki                                Scouts orderly in times of war against german invassion - 1939

 

Harcerze „Jaskiniowcy” samarytaninami staromiejskiej dzielnicy.

 

„Jaskiniowcami” nazwała wdzięczna ludność staromiejska dzielną dwunastkę harcerską z chorągwi mazowieckiej, śpieszącą każdej chwili, z narażeniem własnego życia, na ratunek rannym ofiarom nalotów bombardowań.
Urządzili się harcerze, nawet luksusowo, w jednym ze staromiejskich lochów - tworząc sanitarno-ratowniczą samodzielną  jednostkę.
Maja kilka apteczek polowych, radio, niewielką biblioteczkę, nienajgorzej  zaopatrzoną spiżarnię zapasam, z której dzielą się z najbiedniejszymi.
Jest nawet makatka, zawieszona na ścianie lochu, zapewne ręką złotowłosej druhny Asi, czy też Marysi z Krakowa, która na godzinę przed wejściem Niemców opuściła wawelsk gród i „borem i lasem” dobrnęła jakoś do Warszawy.

W tej harcerskiej dwunastce - trzy duchny, 9 druhów — zebrali się obok warszawian przedstawiciele niemal wszystkich zajętych terenów: Kraków, Pomorze, Płock...

Gdy tylko zcichnie huk, a nieraz pod gradem szrapneli i kul – wypadają, nie bacząc na nic - bo hasłem ich i dewizą ratować bliźniego, jęczące pod rumowiskiem, czy rannego wrażą kulą.

- Jak pracujecie?

- Zwyczajnie – odpowiadają po prostu – ratujemy rannych… Przecież od tego jesteśmy.

Ale jak ratują, trzeba pogadać z mieszkańcami, bo oni sami nie powiedzą.

- Nasi harcerze, to nasze duchy opiekuńcze – mówi z rozrzewnieniem starsza kobiecina – strzelają Niemcy, walą się domy, a oni nic. Pierwsi są tam, gdzie trzeba pomóc nieszczęśliwemu. Niech Bóg ich błogosławi. Zanim ktokolwiek inny przybędzie, oni już wyniosą, opatrzą, odstawią do punktu sanitarnego, a stamtąd do szpitala.. Toteż całe Stare Miasto zna ich. Jak zobaczymy harcerski strój, zaraz się raźniej robi na duszy, bo wiemy, że nas nie opuszczą…

W godzinach spokoju i ciszy placówka nie siedzi z założonymi rękami. Harcerki zajmują się aprowizacją, praniem, szyciem, harcerze organizują dziatwę uchodźców, gnieżdżących się w sąsiednich lochach.

A dziatwa garnie się. Posłucha radia, czytanej książki, lub pogawędki, do których „na dodatek” często znajdzie się pajda chleba z marmoladą.

Humor, zapał i krzepiący nastrój panuje wśród tej miłej gromadki. Łączy ich piękny cel i poświęcenie…

Nie tylko niosą pomoc lecz nie są nikomu ciężarem, bo środki na utrzymanie samarytańskiej placówki zdobywają sami. Nie oglądając się na żadną organizację społeczną.

Przeszli już niejeden chrzest ognia, otrzaskali się ze świstem kuli.

Żegnamy się. Bo oto znów padają strzały i „jaskiniowcy” biegną czujni, czy ktoś nie potrzebuje pomocy.

(s. w.).